Odbierz swój egzemplarz

Paweł Chmielewski: Zbędny synod

Nie Tradycja Kościoła, ale arbitralna wola papieża jest dziś wyznacznikiem katolicyzmu. Co zadekretuje, ma się stać prawem, niezależnie od wszystkiego, czego Kościół nauczał wcześniej. A papież Franciszek dekretuje zawsze to samo: liberalną rewolucję, która pozwala traktować niezmienne normy jako luźny punkt odniesienia, zastępowany przez dowolność kreatywności duszpasterskiej. 

Szumnie zapowiadany pierwszy rzymski etap synodu o synodalności zakończył się 29 października bez jakichkolwiek konkluzji. Zgromadzeni w Auli Świętego Pawła VI uczestnicy synodu przyjęli wprawdzie dokument końcowy; nie odpowiada on jednak na żadne kluczowe kwestie. Realizuje tylko jeden cel: pozostawić w swoistym otwarciu wszystkie podjęte sprawy, tak, by grupy rewolucyjne i progresywne mogły dalej urabiać kościelną opinię i dążyć do osiągnięcia założonych celów. W praktyce o wiele ważniejsze okazały się dokumenty, którymi papież Franciszek „obudował” synod, publikując je zarówno tuż przed rozpoczęciem obrad, jak i po ich zakończeniu. To właśnie te teksty wyznaczają standardy zmiany w Kościele, pokazując, że synodalność jest raczej pseudodemokratycznym sztafażem, bo realne decyzje i tak podejmuje papież – czyniąc to w dodatku w stylu niemalże dyktatorskim.

Niekonkluzywność synodalności jest tak naprawdę na rękę głównym promotorom wewnątrzkościelnej rewolucji. Po zamknięciu rzymskich obrad synodalnych kierownictwo Kościoła katolickiego w Niemczech nie kryło głębokiego zadowolenia. Przewodniczący tamtejszego episkopatu biskup Georg Bätzing nie oczekiwał bynajmniej żadnych twardych rezultatów. Dla niego najważniejsze jest, że na szczeblu Kościoła powszechnego zaczęto dyskutować nad niemieckimi ideami. Diakonat i kapłaństwo kobiet, zmiany w celibacie, demokratyzacja procedur zarządzania parafią i diecezją, większa rola świeckich w duszpasterstwie i liturgii, laksyzm moralności seksualnej, głębsze zaangażowanie ekumeniczne – te typowo niemieckie tematy rzeczywiście znalazły się na stołach synodalnych w Rzymie i trafiły do końcowego dokumentu jako punkty do dalszego przepracowania.
 

Bätzing podkreślał też wagę zgody zgromadzenia synodalnego na utworzenie nowych ciał synodalnych o zasięgu kontynentalnym. Rzeczywiście, dokument końcowy przewiduje, że takie gremia będą powstawać i zostaną umocowane w prawie kanonicznym. Niemcy sądzą, że dzięki temu zyskają jeszcze większy wpływ na sprawy Kościoła, odpowiadając już nie tylko za kształt katolicyzmu w swoim kraju, ale za pośrednictwem nowego gremium – również w całej Europie.

W istocie jednak procesu synodalnego mogłoby wcale nie być – nie tylko dlatego, że – jak przyznawali uczestnicy rzymskiego zgromadzenia – nadal do końca nie wiadomo, czym jest sama „synodalność”. Kluczowe decyzje i tak podejmuje papież, w dodatku posługując się niezwykle agresywnymi metodami, nielicującymi z szacunkiem należnym Tradycji Kościoła katolickiego.

Tuż przed rozpoczęciem rzymskiego zgromadzenia Stolica Apostolska opublikowała odpowiedzi, jakich udzielił Franciszek na dubia pięciu kardynałów (Waltera Brandmüllera, Raymonda Leo Burke’a, Juana Sandovala du Íñigueza, Roberta Saraha i Josepha Zen Ze-Kiuna). Dotyczyły one między innymi kwestii rozwoju doktryny, spowiedzi, powołania kobiet w Kościele i homoseksualizmu. Największą uwagę wzbudził ten ostatni temat, głównie dlatego, że sprawę podejścia katolików do środowisk LGBTQ uczyniono jedną z najważniejszych w synodalnej dyskusji trwającej od dwóch lat.

Na pytanie, czy jest dopuszczalne, aby para homoseksualna otrzymała błogosławieństwo, papież odpowiedział stwierdzeniem, że małżeństwo to związek mężczyzny i kobiety, ale w konkretnej życiowej sytuacji ostateczna decyzja musi należeć do duszpasterza, który rozważy sprawę. Liberalni katolicy z Niemiec, Belgii, Holandii i Stanów Zjednoczonych ogłosili natychmiast, że papież dał im wolną rękę: mogą teraz błogosławić związki jednopłciowe. Po co więc był synod o synodalności z jego wielkimi pytaniami o homoseksualizm, skoro papież rozstrzygnął kwestię osobiście?

Jawnogrzesznicy mile widziani

 
Na tym nie koniec. 31 października, a więc zaledwie dwa dni po zakończeniu rzymskiego zgromadzenia, papież Franciszek złożył swój podpis pod dokumentem przygotowanym przez prefekta Dykasterii Nauki Wiary kardynała Victora Manuela Fernándeza, dotyczącym uczestnictwa homo- i transseksualistów w sakramencie chrztu. Fernández odpowiedział na
pytania zadane mu jeszcze w  lipcu przez biskupa José Negriego z Santo Amaro w Brazylii. Hierarcha ów chciał wiedzieć, czy osoby transseksualne mogą otrzymywać chrzest oraz czy mogą być rodzicami chrzestnymi oraz świadkami sakramentu małżeństwa. Pytał też, czy wolno chrzcić dzieci wychowywane przez pary homoseksualne oraz czy homoseksualiści żyjący
w związkach mogą być rodzicami chrzestnymi lub świadkami.

Kardynał Fernández na żadne z  tych pytań nie odpowiedział negatywnie. W kilku przypadkach zalecił ostrożność i unikanie skandalu, ale w żadnym razie nie wydał zakazu. Środowiska progresywne w Niemczech od razu otrąbiły sukces: oto Stolica Apostolska stwierdziła, że zasadniczo możliwe jest chrzczenie dzieci par homoseksualnych i tak dalej… A przecież także o tym rozmawiano na synodzie o synodalności: jak Kościół może być bardziej otwarty na środowiska LGBTQ? Zanim uczestnicy synodu dali jakąś odpowiedź, kardynał Fernández i papież Franciszek rozstrzygnęli sprawę.

To samo dotyczy kwestii rozwodników w powtórnych związkach. Jeszcze w styczniu 2022 roku amerykański kardynał Robert McElroy w szeroko komentowanym artykule pisał, że na synodzie o synodalności trzeba zastanowić się nad możliwością udzielania Komunii Świętej rozwodnikom w powtórnych związkach, którzy nie stronią od życia płciowego.
Okazało się to jednak zupełnie niepotrzebne. Tuż przed początkiem rzymskiego zgromadzenia kardynał Fernández odpowiedział na pytania kardynała Dominika Duki z Pragi w kwestii rozwodników. Stwierdził, że w świetle adhortacji apostolskiej Amoris laetitia nie ma wątpliwości, że zasadniczo rozwodnicy mogą przyjmować Komunię, nawet jeżeli żyją z  nowym partnerem jak mąż z żoną; ostateczna decyzja musi należeć do samego rozwodnika, któremu powinno jedynie towarzyszyć rozeznanie duszpasterskie kapłana. Znowu synod o synodalności okazał się kompletnie zbędny.

 

Rewolucja kulturowa w teologii
Jakby i tego było mało, papież Franciszek zupełnie sam, nie czekając na opinię zgromadzenia synodalnego, zarządził „rewolucję kulturową” w teologii. 1 listopada ukazał się list apostolski Ad theologiam promovendam, w którym Ojciec Święty pisze o zmianie paradygmatu polegającym na odejściu od teologii uprawianej przy biurku na rzecz teologii konkretu życia. Innymi słowy, nie ma już miejsca dla powszechnej obowiązywalności norm; zasady życia wynikające z teologii stają się tylko ogólnymi drogowskazami; można jednak od nich odchodzić w konkretnych przypadkach dzięki kreatywności rozeznania duszpasterskiego. To rzeczywiście rewolucja – nie oddolna, ale odgórna.
 
Wydaje się, że synod o synodalności był potrzebny Franciszkowi i jego najbliższemu otoczeniu tylko po to, by wywołać w Kościele swego rodzaju wrzenie; wytworzyć przekonanie, że cały lud Boży głęboko zastanawia się nad kierunkami zmiany i wsłuchuje się w głos Ducha Świętego. Taka propaganda trafia na podatny grunt w społeczeństwach demokratycznych,
przyzwyczajonych do szerokiej partycypacji w procesach decyzyjnych. Partycypacja w Kościele okazuje się jednak dokładnie tak samo pozorna, jak w politycznym życiu państwowym. Wyborcy głosują na przykład na partię, która deklaruje sprzeciwianie się dyktatowi Unii Europejskiej – w istocie jednak ten sprzeciw ogranicza się do szermowania retorycznymi hasłami, gdy w zaciszu gabinetów premierzy podpisują wszystko, co podtyka im Bruksela. Tak samo w Kościele synodalnym: wiernych wzywa się do dyskusji i refleksji, ale tak naprawdę ich głos nie ma żadnego znaczenia. Papież słucha tylko tych, których chce słuchać: to znaczy niemieckich i latynoamerykańskich progresistów. Synodalność pozwala „wrzucić” gorące tematy w rodzaju homoseksualizmu w całym Kościele i oswoić wszystkich z perspektywą jakiejś enigmatycznej zmiany. Dzięki temu autorytarne papieskie decyzje przechodzą po prostu łatwiej. Dlatego choć w ciągu zaledwie kilku tygodni jesieni 2023 roku papież Franciszek wprowadził niezwykle głębokie zmiany, w synodalnym zamęcie niemal nikt przeciwko temu nie zaprotestował.

Nie oznacza to wszystko prostej protestantyzacji Kościoła. Pod kierunkiem Franciszka katolicyzm kształtowany jest na swoisty sposób. Papież wciąż stoi na czele, nawet mocniej niż kiedykolwiek – tyle, że zamiast być strażnikiem jedności, stał się strażnikiem… różnorodności. Wszyscy muszą być mu posłuszni nawet wówczas, gdy zdaje się przemawiać we własnym imieniu, a nie w imieniu Tradycji Kościoła. Krytyczni obserwatorzy z Ameryki Południowej widzą w tym naśladownictwo charyzmatycznych rządów Juana Peróna, komentatorzy z Europy – rozdmuchany do granic możliwości schmittiański decyzjonizm.

Papież widzi siebie w roli kościelnego Führera, za którym cały lud Boży podąża, gdziekolwiek tylko mu każe. Już w roku 2021 właśnie tak zdefiniował „synodalność” kardynał Arthur Roche – realizator papieskiej polityki niszczenia Mszy tradycyjnej. Synodalność oznacza kroczenie tam, gdzie wskazuje papież – stwierdził autorytatywnie. W Kościele synodalnym – i nie jest to już sprawa przyszłości, ale nasza teraźniejszość – katolicyzm został sprowadzony do wspólnoty wierności wobec papieża; wspólnoty opartej na bardzo ogólnym kodeksie zasad, elastycznie interpretowanych zależnie od miejsca i wskazówek lokalnych liderów.

Przyszłość w rękach Opatrzności
W tym wszystkim jednak można wyraźnie dostrzec działanie Opatrzności Bożej. Cokolwiek robi papież, zawsze podkreśla, że chodzi mu o zmianę praktyki duszpasterskiej, a nie o zmianę doktryny. W pewnym sensie to tylko słowa, bo w istocie wraz z nowymi praktykami duszpasterskimi przekształca się również wiara. A jednak słowa mają znaczenie. Papieże przyszłości będą mogli relatywnie łatwo uporządkować sprawy w Kościele, odwołując się do niezmiennej Tradycji doktrynalnej i moralnej. Synodalny Zeitgeist prędzej czy później przeminie, a wraz z nim kreatywne „rozwiązania duszpasterskie”.
 
Szkoda tylko tych wszystkich, którzy zamiast drogą Ewangelii będą prowadzeni przez pasterzy ścieżką kulturowej rewolucji Franciszka.

Artykuł został opublikowany w 96. numerze magazynu „Polonia Christiana”.

Poprzedni post
Następny post