Odbierz swój egzemplarz

Monika Gabriela Bartoszewicz: Dwa fundamentalizmy

Zlewaczony do szpiku kości Zachód, nie od dziś rozrywany bombami islamskich terrorystów (i skażony podobnym duchem zachodni Kościół) największe zagrożenie widzi w chrześcijańskim fundamentalizmie. Stosuje przy tym deformujące ramy uniwersalizmu i relatywizmu – pisze dr Monika Gabriela Bartoszewicz na łamach pisma „Polonia Christiana”.

We wrześniu 2015 roku papież Franciszek ostrzegł na falach protestanckiego radia FM Milenium, że żadna religia nie może się uznać za odporną na fundamentalizm: Każde wyznanie ma swoich fundamentalistów – powiedział argentyńskiej rozgłośni – którzy oddalają ludzi od Boga i zmieniają Go w ideologię. W imię tej ideologii zabijają, niszczą i zniesławiają. Lawinowo rosnące zjawisko prześladowań chrześcijan w krajach islamskich w najlepszym przypadku czyni taką moralistykę porównawczą niebezpiecznie nieostrą. W najgorszym zaś – stawia ją niedaleko od kłamstwa. Aż chciałoby się bowiem zapytać: gdzie są ci współcześni chrześcijańscy fundamentaliści, którzy zabijają, niszczą i zniesławiają? Gdzie są ekstremiści linczujący niewinnych za rzekome świętokradztwo wobec Chrystusa, jak to się dzieje w wielu państwach muzułmańskich przy choćby podejrzeniu o obrazę Mahometa? Gdzie są Jezusowi fanatycy zmieniający meczety w kościoły? Gdzie radykałowie kościelni zmuszający inne wyznania do płacenia specjalnego podatku?

Wrzucanie wszystkich wyznań do jednego worka „fundamentalizmu” neguje podstawowy fakt istnienia różnic pomiędzy radykalizmem w poszczególnych religiach. Radykalny chrześcijanin jest gotowy oddać swoje życie doczesne za to, że Jezus jest Zbawicielem świata. Może to uczynić na sposób krwawy, dochowując wierności Chrystusowi nawet za cenę śmierci – wtedy staje się męczennikiem za wiarę – lub w sposób bezkrwawy, całkowicie poświęcając się Bogu w ramach swego powołania, czego najbardziej „radykalnym” przejawem jest konsekrowanie własnego życia w zakonie kontemplacyjnym.

Fundamentalizm islamski – zarówno w swoim wydaniu historycznym, jak i współczesnym – wygląda jednak nieco inaczej, jakby na złość Ojcu Świętemu, który z takim zapałem przekonuje w Evangelii Gaudium (253), że prawdziwy islam i poprawna interpretacja Koranu sprzeciwiają się wszelkiej przemocy.

W słowach papieża Franciszka echem odbijają się jednocześnie dwie perspektywy, kluczowe w kształtowaniu opinii publicznej na temat islamu i jej podejścia do religii Mahometa. Są nimi uniwersalizm oraz relatywizm.

Relatywizm naucza, że nie ma jednej prawdziwej religii, ale że przy zachowaniu różnic pomiędzy nimi, które należy uszanować, każda z nich jest prawdziwa w takim samym stopniu. Z kolei uniwersalizm głosi, że wszystkie religie świata wyznają jeden i ten sam zestaw wartości etycznych i moralnych – wspólnych dla całej ludzkości wszelkich wyznań.

Przez uniwersalistyczne okulary patrzy prezydent Barack Obama. Wystarczy przypomnieć jego przemówienie wygłoszone w Kairze w roku 2009, w którym stwierdził, że wartości islamu i Ameryki pokrywają się i mają wspólne zasady – zasady sprawiedliwości i postępu, tolerancji i godności wszystkich istnień ludzkich.

 

Filary błędu

Oba te podejścia są tak głęboko wplecione w sposób postrzegania świata przez wielu współczesnych, że już nie potrafią oni analizować zjawiska polityczno‑religijnego, jakim jest islam, w oderwaniu od nich. Oznacza to, że ocenę islamu tych ludzi ograniczają ramy uniwersalizmu i relatywizmu. Oni nie postrzegają islamu obiektywnie, ale przez okulary własnych przekonań i w zgodzie z nimi. A przecież cały świat będzie różowy, jeśli popatrzeć nań przez różowe okulary w kształcie serduszek. W rzeczywistości jednak zarówno uniwersalizm, jak i relatywizm religijny są dysfunkcyjne poznawczo, ponieważ nie mają nic wspólnego z prawdziwym światem. Religie świata – by użyć weberowskiego określenia – nie promują tych samych wartości. Wprost przeciwnie, ich systemy moralne często są ze sobą sprzeczne; niektóre z proponowanych przez nie wartości są trudne do zaakceptowania; niektóre idee zaś z dużą dozą prawdopodobieństwa można uznać za fałszywe.

Uniwersalizm i relatywizm religijny są propagowane przez elity intelektualne, są forsowane przez polityków, sączą się z mediów (a nieraz także z kościelnych ambon). Doskonałego przykładu religijnego relatywizmu dostarcza wystąpienie Hillary Clinton z roku 2012 w Carnegie Endowment for International Peace, w którym wyraziła ona przekonanie, że ludzie, którzy uważają się za posiadaczy prawdy ostatecznej stanowią największe zagrożenie dla wolności religijnej.

Pierwszy [argument używany do blokowania wolności religijnej] głosi, że tylko niektórzy ludzie powinni praktykować swoją wiarę – tylko ci, którzy są odpowiedniego wyznania. Oni [fundamentaliści] definiują religię w taki sposób, że (…) tylko oni są w posiadaniu ostatecznej prawdy – wołała sekretarz stanu USA.

Według Hillary Clinton posiadanie ostatecznej prawdy i nienawiść nieodłącznie się ze sobą wiążą, ponieważ relatywizm jest conditio sine qua non tolerancji religijnej, ta zaś jest conditio sine qua non wolności religijnej. Relatywizm religijny sprawia, że wszystkie zasadnicze różnice religijne są uprawomocnione, więcej: powinny być tolerowane, szanowane i chronione. Zgodnie z tym tokiem rozumowania można wierzyć w to, co się chce i nie powinno to nikogo obchodzić, ale jeśli tylko czyjeś przekonania religijne aspirują do bycia jedyną prawdą, natychmiast zmieniają człowieka w ekstremistę, fundamentalistę i radykała, którego religijność traci swą prawomocność.

Relatywizm religijny wiąże się zatem z kardynalnym błędem w rozumowaniu, zakładającym, że nie to, w co ludzie wierzą, ale głębia ich przekonania jest głównym źródłem wszelkich niebezpieczeństw fundamentalizmu religijnego. A przecież radykalny kwakier (członek Religijnego Towarzystwa Przyjaciół – protestanckiej sekty o światopoglądzie pacyfistycznym) nie stanowi takiego samego zagrożenia jak radykalny wahabita (wyznawca skrajnej interpretacji islamu zaproponowanej w XVIII wieku przez Muhammada Abd al Wahhaba). Obaj mogą być jednakowo przekonani o prawdziwości swojej religii, ale cała różnica zasadza się właśnie na tym, w co wierzą i co uznają za prawdę.

Jeden fundamentalista traci życie, pomagając trędowatym (jak świety Józef de Veuster), inny rozbijając samolot o wieżowiec w centrum Nowego Jorku (jak Mahomet Ata), a obaj wierzą jednakowo mocno. Rzecz jednak nie w intensywności ich przekonań, ale w tym, że obaj wierzą w różne rzeczy. Właśnie ta różnica sprawia, iż nie można stawiać znaku równości pomiędzy fundamentalizmami, które prowadzą do zupełnie innych zachowań.

 

Strategie fałszowania

Zarówno uniwersalizm, jak i relatywizm religijny cierpią z powodu presji wywieranej na nie przez dysonans poznawczy spowodowany przez nieprzystawanie świata rzeczywistego do żadnej z tych wyidealizowanych teorii. A utrzymanie przekonań, które nie dają się tak łatwo pogodzić z przeczącą im rzeczywistością, wiąże się z kosztami. Dlatego właśnie relatywiści i uniwersaliści religijni muszą stosować całą gamę mechanizmów, które pomogą im utrzymać rzeczywistość w sitach dziurawych perspektyw.

Podstawową strategią jest unikanie ekspozycji na niewygodną wiedzę, która tylko pogarszałaby dysonans poznawczy. Trudno przypuszczać, by jakikolwiek apologeta islamu spędzał czas na czytaniu hadisów opisujących życie proroka Mahometa – ich kanały informacyjne filtrują wiedzę z osadu niepotrzebnych wiadomości. Kolejną taktyką jest demonizowanie tego, kto takie złe wiadomości przekazuje i odbieranie mu wiarygodności poprzez stosowanie argumentów ad personam. Nie ma nic bardziej pocieszającego i uspokajającego, niż nazwanie Marine Le Pen rasistką a Miriam Shaded – islamofobką… no chyba tylko określenie wszelkich partii antyimigranckich mianem „skrajnej prawicy”.

Z taktyką tą wiąże się mechanizm przenoszenia winy na drugą stronę. Wielokrotnie, kiedy mówiłam o koranicznych korzeniach przemocy islamskiej, moje argumenty zbywano triumfalnym przypomnieniem krucjat: przecież chrześcijanie także używali przemocy! Poniekąd prawda, ale jest to zupełnie nieistotne wobec wyzwania, jakim jest zrozumienie natury doktryn koranicznych. Takie retoryczne „odwrócenie kota ogonem” pełni jedynie funkcję emocjonalną, ponieważ ma zredukować dysonans poznawczy poprzez odwrócenie uwagi od niewygodnych informacji na temat islamu. Pomaga uniknąć odpowiedzialności i konieczności moralnej oceny islamu, co miałoby druzgocące rezultaty dla dotychczasowego światopoglądu.

Czasem przerzucanie winy przyjmuje nieco inną formę, na przykład winą za brutalne mordy, jakich Boko Haram dopuszcza się na nigeryjskich chrześcijanach, obarcza się „biedę”, „nierówności społeczne” oraz „spiralę przemocy”.

Ostatni ze sposobów uprawiania gimnastyki poznawczej polega na ukrywaniu bądź podważaniu religijnej tożsamości i motywacji sprawców przemocy. Stosując tę dialektykę, politycy i różnego rodzaju autorytety zazwyczaj prześcigają się w zapewnieniach, że Państwo Islamskie z islamem nie ma nic wspólnego, a kalif al Bagdadi nie ma pojęcia o głębi nauk Mahometa (przy czym skrupulatnie ignoruje się jego doktorat w tej dziedzinie).

Tłumienie dysonansu poznawczego nie odbywa się wyłącznie na poziomie jednostki. Replikuje się ono także na poziomie społecznym, a nawet państwowym, ponieważ wszystkie omówione powyżej mechanizmy są powielane w mediach, na uczelniach, w gabinetach politycznych, na forach internetowych czy podczas spotkań rodzinnych. Zazwyczaj mechanizmy radzenia sobie z dysonansem poznawczym zaczynają swe działanie na najwyższych szczeblach władzy: są wdrażane przy pomocy przemyślanych decyzji politycznych, potem zaś wspomagane przez przekaz medialny spływają kaskadowo na coraz niższe poziomy, zataczając jednocześnie coraz szersze kręgi i zmieniając powszechny sposób myślenia.

 

Dla chwilowej ulgi

Kiedy administracja amerykańska zakazała swym urzędnikom używania słów dżihad oraz ekstremizm muzułmański w dokumentach omawiających zagrożenie terrorystyczne w USA, zastosowała instytucjonalną formę ukrywania i podważania religijnych motywacji terrorystów. Kiedy niemiecka policja odmawia publicznego informowania o przestępstwach popełnianych przez uchodźców i migrantów, a władze i media krajowe bagatelizują problem, z rozmysłem stosują pierwszą z omówionych powyżej strategii, wprowadzając reżim informacyjny mający podtrzymać konkretną wizję świata.

Wyparcie pewnych zjawisk ze świadomości może przynieść chwilową ulgę. Pozwala uniknąć zmierzenia się z rzeczywistością nieprzystającą do naszych wyobrażeń. Czy jednak nasi uniwersalistyczni i relatywistyczni przywódcy, których słowa i gesty naśladuje tak wielu ludzi, mają do zaoferowania długofalowe rozwiązania? W obliczu wyzwań, jakie stawia przed nami islam, nie można wrzucać każdego fundamentalizmu do jednego worka i twierdzić, że wszystkie religie głoszą to samo, jak również określać każdego, kto ośmiela się nie podzielać takiego zdania, mianem fundamentalistycznego ideologa i bigota. Perspektywa relatywistyczna i uniwersalistyczna nie są wiarygodne, czego dowodzi fakt, że wymagają one nieustannego stosowania rozmaitych narzędzi mających niwelować dysonans poznawczy. A pierwszą ofiarą działania takich mechanizmów zawsze pada prawda.

 

Monika Gabriela Bartoszewicz – specjalistka w dziedzinie bezpieczeństwa międzynarodowego, wykładała na uczelniach w Wielkiej Brytanii i Włoszech.

Artykuł został opublikowany w 48. numerze magazynu „Polonia Christiana”.

Poprzedni post
Następny post