Odbierz swój egzemplarz

Piotr Relich: prawdziwe ofiary pandemii COVID-19

COVID-19 być może jeszcze w tym roku osiągnie status sezonowej grypy. Natomiast wyniszczające skutki „walki z pandemią” będziemy odczuwać jeszcze długo po zrzuceniu masek i pozostałych symboli sanitarnego ucisku. I nie chodzi tu bynajmniej o straty zdrowotne czy gospodarcze…

Kiedy rozmowa z dawnym znajomym zaczyna się od pytania o szczepienie, kiedy w komunikacji miejskiej dostrzegasz wściekłe oczy pasażerów, bo akurat nie założyłeś maski, kiedy przed udzielaniem Komunii Świętej słyszysz komunikat o dwóch możliwościach przyjęcia Ciała Chrystusa – czujesz, że coś się zmieniło.

Kiedy jeszcze niedawni przyjaciele wrzucają cię do grona „foliarzy” i „płaskoziemców”, kiedy ksiądz publikujący post o wzajemnym poszanowaniu zostaje zlinczowany za zniechęcanie do szczepień, kiedy przed długo wyczekiwanym spotkaniem otrzymujesz sugestię zrobienia testu – już wiesz, jak ciężko będzie to odwrócić.

Gdy lekarze diagnozują niewydolność oddechową po kaszlu do słuchawki, gdy chorzy umierają w karetkach, oczekując na wynik testu, gdy słyszysz od ludzi, że zabili mi teścia, matkę, ojca… – zastanawiasz się, czy powrót do normalności jest w ogóle możliwy.

Natomiast kiedy czołowy „autorytet” medyczny odżegnuje od czci i wiary niezaszczepionych, że zajmują miejsce innym – a wcześniej nikt w ten sposób nie mówił nawet o pijanych kierowcach – upada w tobie zaufanie do przedstawicieli tego jakże ważnego zawodu. Bo do polityków już dawno upadło – nie tylko z powodu wprowadzania idiotycznych, paraliżujących system ochrony zdrowia przepisów, ale przede wszystkim z powodu zabawy ludzkimi emocjami i napuszczania jednych na drugich, aby osiągnąć upragniony poziom „wyszczepienia”.

Władcy marionetek

Doświadczenia minionych dwóch lat u niejednego pozostawią niezagojone rany. Bo takie są koszty wojny – a w ten sposób wszak chcieli, abyśmy postrzegali COVID-19, dyrygenci całej orkiestry. I jak w przypadku naszych – nie tak odległych – przodków, konieczność opowiedzenia się po jednej ze stron na zawsze położy cień nie tylko na wspomnieniach, ale przede wszystkim na wzajemnych relacjach.

Ciężko będzie utrzymać więzi z rodziną, która jeszcze niedawno nie chciała was widzieć w święta, bo jesteście niezaszczepieni. Ciężko będzie na serio traktować kapłanów, którzy w płomiennych kazaniach wzywają do heroizmu wiary, a sami w obawie o swoje doczesne zdrowie pozamykali kościoły na cztery spusty. Jak wybaczyć osobie mówiącej: Odpowiesz przed Bogiem za codzienne zgony – tylko dlatego, że podajesz w wątpliwość skuteczność „jedynej słusznej” strategii?

A kiedy my tak skaczemy sobie do oczu, władcy marionetek, niczym w serialu Squid Game przyglądają się temu niecodziennemu i elektryzującemu spektaklowi zza pancernych szyb. Dla nas to niemożność pożegnania bliskich, skradzione święta i sakramenty, utracone lata życia, rosnące koszty, masowe zwolnienia i bankructwa; dla nich – ekscytujący eksperyment przeprowadzany pod hasłem postępu za wszelką cenę.

A przy okazji najlepsza inwestycja w historii. Podczas gdy ich majątki w rekordowym czasie rosną do niebotycznych rozmiarów, dziewięćdziesięciu dziewięciu procentom z nas żyje się gorzej, a sto sześćdziesiąt milionów ludzi ląduje na granicy ubóstwa. W odróżnieniu jednak od tajemniczych bogaczy z koreańskiego serialu, nasi władcy marionetek nic nie obstawiają i niczym nie ryzykują. Do nich należy bowiem kasyno, które „zawsze wygrywa”.

Wielkie przebudzenie?

Nic dziwnego, że najsilniej poddana pandemicznemu praniu mózgów część światowej populacji zaczyna się budzić. Już od wielu miesięcy dochodzi do zamieszek w Austrii, Australii czy Belgii; w o wiele bardziej zdecydowany sposób swoje „dość” wyrazili kanadyjscy „truckerzy”. Mimo że – jeżeli wierzyć rządowym doniesieniom – aż osiemdziesiąt procent z nich przyjęło przynajmniej jeden zastrzyk, tłumnie zjechali się w „konwoju wolności” i skutecznie sparaliżowali prace parlamentu. Wirus okazał się niezwykle punktualny, ponieważ akurat w tym samym czasie dopadł samego premiera, tak, iż w akcie osobistej odpowiedzialności udał się na kwarantannę aż do schronu. Protesty zaś rozlewają się powoli nie tylko na całą Kanadę, ale też na USA, Nową Zelandię, Holandię i Wielką Brytanię.

Kanadyjska insurekcja to tylko przykład, że na świecie czuć wiatr zmian. Strach nie ma już takich wielkich oczu, a narzucany odgórnie emocjonalny szantaż nie działa tak mocno, jak na początku „pandemii”. Coraz więcej krajów wychodzi z marazmu, mimo wątpliwości niektórych środowisk podejrzanie powiązanych z koncernami farmaceutycznymi. Za takimi decyzjami nie stoi jednak nowy, mogący zakończyć to całe szaleństwo wariant ani nawet wysoki poziom „wyszczepień”. To po prostu politycy, „eksperci” i inni funkcjonariusze sanitarnego reżimu widząc, co się dzieje, szykują sobie miękkie lądowanie.

Dzień zapłaty

A co się dzieje? Kiedy kolejne „dawki przypominające” nie chronią przed zakażeniem, a tym samym nie dają upragnionej wolności, nawet najwięksi kibice „nowej normalności” zaczynają pytać.

Bo dzisiaj okazuje się, że COVID-19 można – choć jedynie preparatami z odpowiednim certyfikatem koszerności – ale jednak leczyć. To dlaczego na samym początku pandemii rozpoczęto entuzjastyczne prace nad szczepionkami, ale już nie nad lekami? W świetle nowych metaanaliz i podsumowań rodzą się wątpliwości, czy kopiując metody rodem z komunistycznych Chin, postąpiliśmy właściwie? Czy koszty „walki z pandemią” przypadkiem nie przewyższają strat wywołanych samą chorobą?

Nikt nie chciałby być w skórze tych, na których skupi się publiczny gniew. Oni tym bardziej nie chcą, dlatego możemy wkrótce spodziewać się prawdziwego festiwalu zbiorowej amnezji i przerzucania odpowiedzialności. Jak to już zresztą wiele razy w demokracjach bywało, oni liczą na to, że nikt za nic nigdy nie odpowie. Naszym zadaniem więc jest, by nadszedł dzień zapłaty. Bo jeżeli taka hucpa ujdzie im na sucho, to strach myśleć do jakiej niegodziwości będą zdolni w przyszłości.

 

Piotr Relich

Artykuł został opublikowany w 85. numerze magazynu „Polonia Christiana”.

Poprzedni post
Następny post