Nie trzeba dziś chyba nikogo specjalnie przekonywać, że obecna Polska jest cieniem tego, czym mogłaby być. Nieraz pocieszamy się, że jeszcze nie jest tak źle – może i państwo się degeneruje, może za progiem wojna, a za pół wieku zabije nas demografia, ale póki co, żyjemy… Tylko że przecież nie chodzi o to, by jedynie powtarzać: Jeszcze Polska nie zginęła. Chodzi o to, by ją odbudować, i to wspanialszą niż ongiś! Ale jak? – pyta dr Jakub Majewski na łamach 87. wydania magazynu „Polonia Christiana”.
Trzydzieści lat względnego spokoju i swobody – tyle mieliśmy, aby po upadku komunizmu zbudować nową Rzeczpospolitą, samorządną, niezależną i potężną. Nieraz mówimy o tym z goryczą, wskazując na elity, które zmarnowały ten czas dobrej koniunktury. Lubimy o nich mówić, podobnie jak lubimy się doszukiwać wpływów obcych agentur wśród nich, a gdy już w ogóle mamy ich dosyć, wtedy sięgamy po słowa Boże, coś Polskę, z prośbą, aby dobry Bóg zwrócił nam Ojczyznę wolną, a jednocześnie kategorycznie odcinając się od odpowiedzialności za jej boleści. Co złego, to nie my – to oni…
Kto to wszystko tak zepsuł?
Nasze elity faktycznie popełniły wiele błędów, wiele spraw zaniedbały, a w wielu przypadkach – świadomie i z premedytacją działały na szkodę narodu i kraju, aby czerpać z tej szkody osobiste korzyści. Trzeba to omawiać i piętnować. Zbyt często jednak szukamy winnych wszędzie wokół, a nie patrzymy w lustro. Jeżeli bowiem nasze elity zachłysnęły się „świętym spokojem” ery „końca historii”, jeżeli zadowoliły się zamianą wschodniego hegemona na zachodniego, jeżeli wybory w Polsce wygrywa się na hasłach ciepłej wody w kranie i pieniędzy dla wszystkich – czy naprawdę obciąża to tylko te elity?
Czy my, Polacy, zrobiliśmy wszystko, aby wykorzystać szanse, które dał nam Bóg, gdy zwrócił nam wolność trzydzieści lat temu? Może i ta wolność od początku była ograniczona, ale przecież nie zwalnia to nas z obowiązku rozliczenia się z tego, co otrzymaliśmy. Jak w przypowieści Chrystusa o talentach godzi się zadać pytanie – czy naszą wolność puściliśmy w obieg, aby ją pomnożyć, czy ze strachu zakopaliśmy w ziemi, a teraz zdziwieni odkrywamy, że nam ją zabierają?
Mówimy: elity zawiodły. Wyprzedawali państwo, zaciągali kredyty i budowali szkodliwie nadęty socjal. Nakładali podatki, które pozwalały finansować fałszywy dobrobyt, jednocześnie zniechęcając przedsiębiorców i nadmiernie obciążając polskie rodziny. Zgadza się! Ilu z nas jednak, wedle swoich skromnych możliwości, robiło to samo? Ilu z nas zaniedbało obowiązek troski o własny dobytek i zamiast mądrze inwestować, obciążało się na długie lata kredytem, byle tylko mieć „własne” mieszkanie, zagraniczne wakacje i duży telewizor? Ilu z nas z obawą patrzy na zaglądający nam w oczy kryzys gospodarczy, właśnie dlatego, że nie poświęcali czasu i wysiłku, aby zawczasu przygotować się na czarną godzinę?
Są w Polsce ludzie, którzy musieli brać kredyt na mieszkanie, bo inaczej zwyczajnie nie mieliby gdzie żyć. Podobnie są w Polsce ludzie, którzy z trudem wiążą koniec z końcem, często posiłkując się tak zwanymi chwilówkami. Oczywiście, jedno i drugie nie jest powodem do wstydu. Ale powiedzmy wprost: podobnie jak nasze elity, wielu z nas nie oszczędzało albo wręcz zaciągało długi, aby żyć ponad stan.
Mówimy: mamy katastrofę demograficzną. Nasze elity zawiodły, bo zbyt późno i zbyt mało zachęcają ludzi do posiadania dzieci. Jednak wielu z nas świadomie wybiera bezdzietność lub małą rodzinę. Niestety, wielu z tych, którzy utyskują na brak działań ze strony rządu i elit, sami kiedyś spojrzeli na swoją dwójkę (żeby chociaż dwójkę!) dzieci i powiedzieli: wystarczy. Gdy zaś te dzieci podrosną, ich rodzice, dalej utyskując na brak działań ze strony rządu, będą je pouczać, aby nie zakładały rodziny za szybko…
Przykłady tego rozdwojenia jaźni można by mnożyć. Wojsko? Tak, rząd wiele zaniedbał – ale ilu z nas pofatygowało się, aby kupić i używać choćby czarnoprochową broń, aby nasi synowie mogli się z nią zapoznać i zainteresować? Gdy sondaże ciągle pokazują, że większość Polaków niechętnie patrzy na broń, jakże możemy narzekać na brak działań ze strony elit? A Kościół? Trudno się dziwić, że wielu Polaków, modląc się o powołania kapłańskie, w skrytości serca boi się, że ich jedyny syn takie powołanie w sobie odnajdzie. I tak dalej…
Wziąć odpowiedzialność
Żeby było jasne: Polska po roku 1989 osiągnęła wiele, a większość tego stanowi wynik trudu i znoju zwykłych Polaków, ich energii i pracowitości. Co więcej, nie może być tak źle, skoro do Polski coraz częściej imigrują ludzie nie tylko zza wschodniej granicy, ale również z Zachodu, chwaląc sobie namiastkę porządku i konserwatyzmu, jaką tu jeszcze można odnaleźć. Warto to docenić i szukać w tym nadziei. Ale jednocześnie trzeba wziąć odpowiedzialność za całokształt sytuacji i zacząć myśleć, co my możemy zrobić, aby było lepiej chociaż na naszym własnym, małym poletku.
Czy Rzeczpospolita może się odrodzić? Owszem, może, a jej odrodzenie zależy od nas samych. Bez nas odrodzenia nie będzie. Inni mogą i będą nam przeszkadzać – nieraz skutecznie – ale to od nas zależy, czy im na to pozwolimy i w jaki sposób podejdziemy do naszego zadania.
U szczytu potęgi dawnej Rzeczypospolitej szlachta stanowiła aż dziesięć procent narodu – ale przecież zamiast aż możemy równie dobrze powiedzieć zaledwie. Tylko dziesięć procent! Tylko tyle było potrzeba, aby budować ten wielki gmach. Nie trzeba wiele! Jednak gdy tej garstki zabraknie, natychmiast przychodzi katastrofa. Gdy wojny i pożogi spauperyzowały drobną szlachtę, czyniąc z niej klientów magnaterii, upadek był rychły. Potem przez cały XIX wiek Polacy z mozołem budowali nową szlachtę, promując wśród nowej klasy średniej ducha patriotyzmu i odpowiedzialności.
Dziś, po trzydziestu latach wysiłków, wielu z nas zdołało zbudować swojej rodzinie względny dobrobyt, tworząc na nowo namiastkę klasy średniej. Jednak zbyt niewielu z nas aspiruje do tego, aby widzieć w sobie coś więcej – spadkobierców szlachty. Grupy społecznej na co dzień zajmującej się budowaniem dobrobytu i dobrego imienia własnego rodu, ale w chwili próby gotowej do wzięcia odpowiedzialności za Rzeczpospolitą czy to szablą, czy słowem. Odrzucając historyczne przywary szlachty, winniśmy naśladować to, co było w niej dobre. Bądźmy szlachtą! Jakże bowiem Rzeczpospolita, państwo zbudowane przez szlachtę, miałoby się odrodzić bez jej uprzedniego odrodzenia?
Nie ma drogi na skróty!
Poprawa samych siebie przełoży się z czasem na poprawę państwa. W końcu nasze elity polityczne są wytworem społeczeństwa, czyli nas samych. To my wszyscy odpowiadamy za ich formację. A decydując się na więcej dzieci w naszej rodzinie, określamy, ile udziałów nasz ród będzie posiadał w przyszłości Rzeczypospolitej. Czy to wielka odpowiedzialność? Nie większa niż dźwigali nasi przodkowie. Oni sobie poradzili. My też możemy.
Musimy jednak uzbroić się w cierpliwość. Jeśli Rzeczpospolita jest gmachem, to my nie tylko zaniedbaliśmy ściany, dach i wnętrze, ale też naruszyliśmy integralność samych fundamentów. Remont będzie długi, kosztowny i nieprzyjemny. I kategorycznie nie wolno nam tego wysiłku spychać na innych, utyskując, że to rząd powinien zrobić to czy tamto. Każdy musi zrobić swoje, rozwijając własne cnoty, odpowiedzialnie budując swoją rodzinę, a przy tym nie zaniedbując spraw państwa.
Nie będzie tu niestety dróg na skróty. Żadna zmiana prawa czy ustroju nie wyleczy nagle naszych trosk. Dobre prawo może ułatwić budowę gospodarki, ale samo w sobie nie zbuduje dobrobytu. Dobre prawo może ukierunkować mozolną przemianę, ale samo w sobie nie odmieni serc. A demografia? Cóż, dzieci zawsze rosną tak samo długo. Niestety więc minie wiele lat, zanim populacja Polski przestanie maleć; a odbicie, jeśli nastąpi, to ze znacznie niższego poziomu. Będzie dużo gorzej – ale też przed tymi, którzy zdecydują się dziś na liczne potomstwo, otworzy się wiele możliwości.
Nie było tu ani słowa o naszej pozycji w świecie, o relacji z innymi państwami, o wojsku ani czymkolwiek, co zwykle kojarzymy z geopolityką. Nic o Ukrainie, o Rosji czy o Unii Europejskiej. Tam wszędzie można wiele zdziałać; zwłaszcza zwrot w relacjach z Ukrainą powinien napawać nas nadzieją na lepszą przyszłość Rzeczypospolitej. Ale ostatecznie wszystko zaczyna się w domu. Rzeczpospolita może się odrodzić, jeśli my, nie oglądając się na innych ani na państwo, będziemy do tego dążyć. Jeśli jednak nie podejmiemy tego wysiłku, przyjdzie dzień, gdy na gmachu Rzeczypospolitej zawiśnie złowrogi napis: Nie wchodzić, grozi zawaleniem. No cóż, inni mogą do nas nie wchodzić, ale my przecież innego domu nie mamy.
Jakub Majewski – twórca i badacz gier komputerowych, miłośnik historii i teologii.
Artykuł został opublikowany w 87. numerze magazynu „Polonia Christiana”.