W królewskim mieście Krakowie środowiska, którym solą w oku tkwią katolickie tradycje naszej Ojczyzny, usilnie pragną usunąć pomnik księdza Piotra Skargi z miejsca, na którym legalnie stoi on od ponad dwudziestu lat, by go przenieść w mało widoczne miejsce w podwórzu uniwersyteckiego Collegium Broscianum, gdzie praktycznie zniknie z krakowskiego pejzażu. Ciekawe, że zwalczanie najpierw działalności, a potem pamięci naszego wybitnego jezuity układa się nie tylko w logiczny ciąg, ale chwilami przybiera wręcz formy symboliczne – pisze Piotr Boroń na łamach 86. numeru „Polonia Christiana”.
Oto dziś swoistej pikanterii dodaje sprawie drobny szczegół, łatwo mogący ujść uwadze, a mianowicie fakt, iż rzekomo lepszą lokalizacją pomnika księdza Skargi miałoby być sąsiedztwo kolegium nazwanego pół wieku temu (w rozkwicie PRL-u) imieniem profesora Akademii Krakowskiej Jana Brożka – zawziętego przeciwnika jezuitów (i samego Skargi). Ci sami, którzy głośno wołają: Wybierzmy przyszłość!, urażeni w swojej przeszłości, z uporem rannego nosorożca mściwie prą do celu, którego korzenie sięgają końca XVI wieku.
Wieczorem 9 grudnia 1587 roku w blasku pochodni wjeżdżał do Krakowa na koronację Zygmunt III Waza. Jako pierwsza w królewskim mieście witała potomka fundatorów Akademii społeczność uniwersytecka; dalej na szlaku królewskim nad głowami wiwatujących tłumów wisiały portrety monarchów, girlandy i wzniosłe sentencje, piętrzyły się bramy triumfalne, jednak największe wrażenie wywarła na Zygmuncie przemowa wygłoszona przed kościołem Mariackim przez jezuitę z pobliskiego domu zakonnego przy kościele Świętej Barbary.
Był to Piotr Skarga – wybitny kaznodzieja, znany krakowianom jako absolwent tutejszej Akademii, który podczas pobytu w Rzymie w roku 1569, spotkawszy świętego Ignacego Loyolę, przystąpił do jezuitów, a po powrocie do Rzeczypospolitej porywał swoją gorliwością do szczytnych działań. W samym tylko Krakowie założył on kilka instytucji, które ratowały ubogą ludność przed lichwą szesnastowiecznych banksterów. We Lwowie był kanclerzem kapituły katedralnej, w Wilnie pierwszym rektorem Uniwersytetu, do którego założenia walnie się przyczynił, ponadto w wielu miastach (jak Połock, Ryga, Dorpat) zakładał znakomite szkoły jezuickie. Pod wrażeniem powitania Zygmunt III Waza mianował księdza Skargę nadwornym kaznodzieją (funkcję tę będzie pracowicie pełnił do śmierci w roku 1612).
Szkoła dobra i potrzebna
Krakowska siedziba jezuitów przy kościele Świętej Barbary nie dawała szans szerokiej działalności, dlatego ich główną troską stało się nabycie w mieście nieruchomości pod budowę własnego kościoła oraz kolegium dla studentów. Motorem tych przedsięwzięć był – jakże by inaczej – ksiądz Piotr Skarga.
Życzliwy jezuitom król 17 października 1595 roku zobowiązał się do wsparcia budowy domu profesów przy Trakcie Grodzkim na terenie parafii Wszystkich Świętych, nieopodal klasztoru klarysek, od których odkupiono część ogrodu; ponadto za dużą kwotę dwunastu tysięcy złotych nabyto od senatora Joachima Ocieskiego dwór na sporej działce. Z czasem wystarano się także o przesunięcie murów miejskich, by planowana świątynia mogła być większa. Przez to stanęła ona częściowo na miękkim gruncie dawnej fosy, co w późniejszych czasach powodowało jej pęknięcia.
Zmieniali się architekci i budowniczowie, ale ostateczny efekt w chwili konsekracji 8 lipca 1635 roku był oszałamiający. Krakowski zakątek stał się jakby cząstką Rzymu, bo kopuła świątyni przypominała tę z Bazyliki Świętego Piotra, a fasada wzorowana na rzymskim pierwowzorze sakralnego baroku, czyli kościele Il Gesù, czyniła z grodu Kraka – choć utracił on stołeczność – wzór nowoczesności w architekturze. Do dziś turystów zadziwia efekt wejścia w mury kościoła, bo w środku wydaje się ogromny, choć z zewnątrz „tylko” duży. Gdy jego ogrodzenie ozdobiły figury dwunastu Apostołów, efekt ten przekuto na przekorny żart, że to najmniejszy ze wszystkich kościołów, bo nie może pomieścić nawet dwunastu…
Wzruszający dar niezłomnego
Przy świątyni powoli rozrastało się kolegium – powoli, gdyż prace wstrzymywał brak środków finansowych. O przyspieszeniu budowy zdecydował niesamowity dar Wojciecha Męcińskiego z Osmolic, młodego magnata spod Lublina, który na wzór ewangeliczny porzucił wszystko, by w roku 1619 wstąpić do jezuitów na wieść, że potrzeba nowych misjonarzy, którzy licznie giną mordowani w Azji.
W rodzinie, w której dopiero jego ojciec powrócił do katolicyzmu (ponoć jako wotum za narodziny właśnie syna Wojciecha) powołanie do kapłaństwa nie było mile widziane, a oddanie Kościołowi całego majątku (siedemnastu wsi!) spotkało się z próbą ogłoszenia młodego człowieka niepoczytalnym. Ten jednak wróciwszy specjalnie ze studiów w Portugalii, udowodnił pełnię władz umysłowych i potwierdził swą darowiznę.
Przy okazji warto wspomnieć kilkoma słowy tego nieprzeciętnego jezuitę, który stwierdziwszy – jak pisał w liście do siostry – żeśmy nie są stworzeni od Pana Boga na to, ażeby tu zażywać świata tego i nie myśleć ni o czem, jeno o dobrym mieniu, ale mamy inszą Ojczyznę, na którą powinniśmy zarabiać i w której na wieki żyć mamy, wyruszył do Indii, po czym dotarł do Indochin, wszędzie posługując i chrystianizując, bez względu na trudności i szykany (szczególnie zabolało go wyrzucenie do morza przez protestanckich Holendrów relikwii świętego Franciszka Ksawerego).
Udało mu się wreszcie dotrzeć do Japonii, tam jednak został schwytany i przez ponad dziewięć miesięcy poddawany wymyślnym torturom, a ostatecznie zabity poprzez powieszenie za nogi nad dołem kloacznym z naciętą na szyi skórą, by krew nie napływała mu zbyt szybko do mózgu.
Wbrew hollywoodzkim insynuacjom (vide: głośny film Martina Scorsese Milczenie z roku 2016) niezłomny w wierności nie wyrzekł się Chrystusa.
Sól w oku Akademii
Wróćmy jednak do Krakowa, gdzie piękne hasła o tolerancji, pluralizmie i nieskrępowanym dążeniu do wiedzy głoszone przez środowisko uniwersyteckie musiały ustąpić przed obawami profesorów Akademii Krakowskiej o utratę monopolu na kształcenie w Krakowie. Ci bowiem, gdy tylko się dowiedzieli, że jezuici chcą założyć w Krakowie kolegium, dołożyli wszelkich starań, aby żacy nie mogli się uczyć w innym miejscu niż ich uczelnia. Nie zgadzali się nawet na propozycje współpracy w ramach Akademii. Pisali protesty na sejmiki szlacheckie, do króla, do nuncjusza papieskiego, do generała jezuitów, a wreszcie do Roty Rzymskiej (najwyższego trybunału papieskiego). W latach 1626–1630 zapadło sześć wyroków Roty Rzymskiej korzystnych dla jezuitów. Wreszcie Rota zagroziła Akademii Krakowskiej ekskomuniką, jeżeli nie zaprzestanie nękania kolegium przy kościele Świętych Piotra i Pawła.
Tymczasem ze strony Akademii mnożyły się napaści fizyczne na studentów kolegium (były pobicia, a prawdopodobnie i zabicia), wybijano im szyby w oknach i urządzano „kocią muzykę” podczas dysput toczonych w kolegium. Jeden z profesorów wydał nawet anonimowo w roku 1625 antyjezuicki pamflet satyryczny zatytułowany Gratis. Później okazało się, że jego autorem był Jan Brożek.
Następca Zygmunta III Wazy uległ naciskom Akademii i zwrócił się do papieża o anulowanie dekretów Roty Rzymskiej i ograniczenie działalności kolegium do kształcenia samych jezuitów. Akademia udaremniła też próby rozbudowy kolegium ze środków ofiarowanych przez biskupa krakowskiego Andrzeja Trzebickiego w roku 1679. Poziom naukowy Akademii Krakowskiej upadał, ale ocaliła swój monopol – widać w tym logiczny związek.
W roku 1719 jezuickie kolegium spłonęło w dziwnych okolicznościach, jednak znacznym nakładem środków udało się je odbudować.
Pół wieku później kasata zakonu spowodowała przejęcie jego dóbr przez Komisję Edukacji Narodowej, która długo nie mogła podjąć decyzji, co zrobić z kolegium przy ulicy Grodzkiej, a potem zaczęła burzyć kolejne jego zabudowania. Resztę kolegium przejął zakon cystersów, a później wojsko austriackie urządziło sobie w nim magazyny, koszary i szpital. Własność przechodziła z rąk do rąk, stopniowo się degradując. Rzeczpospolita Krakowska zainstalowała tu swą senacką władzę, a później mieściły się tu sądy austriackie, polskie i niemieckie.
Gdy w gierkowskim okresie PRL dawne kolegium jezuickie przejął Uniwersytet Jagielloński, nadano mu imię Jana Brożka, czyli owego pamflecisty sprzed trzech i pół wieku. Nazwa Collegium Broscianum zabrzmiała więc na urągowisko wydziedziczonym jezuitom, co więcej, w jego murach zamiast teologii zagościło religioznawstwo.
Z nadzieją w przyszłość
Pamięć o Piotrze Skardze zawsze szła dwutorowo. Władze PRL nie darzyły go sympatią, naukowcy doceniani przez media rządowe wypowiadali się o nim krytycznie, a profesor Janusz Tazbir (przewodniczący Centralnej Komisji do Spraw Stopni i Tytułów) podtrzymywał bezźródłową hipotezę, że uległ on śmierci klinicznej i obudziwszy się w trumnie, mógł złorzeczyć Bogu. Długo było to istotną przeszkodą dla rozpoczęcia jego procesu beatyfikacyjnego.
Ale oto w III RP profesor Tazbir wycofał się z domniemań, a za nim zamilkli inni historycy głoszący podobne hipotezy. Równocześnie zaś spontanicznie, nieprzerwanie i tłumnie kryptę księdza Piotra Skargi odwiedzała polska młodzież, zostawiając tu tysiące tarcz szkolnych i listów z prośbą o modlitewne wstawiennictwo u Boga. Wielu modliło się przy jego trumnie.
Wracajmy dziś pod jego pomnik na plac Świętej Marii Magdaleny i do kościoła, gdzie spoczywają jego relikwie, by oczekując wyniesienia go na ołtarze, modlić się ułożonymi przezeń mądrymi słowami: Boże, Rządco i Panie narodów, z ręki i karności Twojej racz nas nie wypuszczać, a za przyczyną Najświętszej Panny, Królowej naszej, błogosław Ojczyźnie naszej…
Zróbmy wszystko, co w naszej mocy, aby Piotr Skarga dalej nieprzerwanie patrzył ze swego krakowskiego pomnika na placu Świętej Marii Magdaleny na dwa ze swoich dzieł: kościół Świętych Piotra i Pawła oraz założone przez siebie kolegium, któremu przewrotnie nadano imię jego zawziętego przeciwnika.
Piotr Boroń – historyk, pedagog i publicysta, założyciel i redaktor „Tygodnika Salwatorskiego”, senator Rzeczypospolitej VI kadencji.
Artykuł został opublikowany w 86. numerze magazynu „Polonia Christiana”.