Wszystkie filozofie i systemy licho bierze, jeden po drugim, a Msza po staremu się odprawia – dumał sobie Stanisław Połaniecki w starym kościółku w Wątorach nieopodal Krzemienia. Trafna to refleksja, mimo iż niespecjalnie oryginalna, acz dla sceptyka, jakim siebie postrzegał ten zatopiony w duchowej opieszałości aferzysta, okazała się nader ożywcza – pisze w Edytorialu do 83. numeru „Polonia Christiana” redaktor naczelny pisma Jerzy Wolak.
Bo istotnie leży w tych słowach głęboka mądrość, która bynajmniej nie przeminęła ani się nie zdezaktualizowała od czasu pierwodruku Rodziny Połanieckich Henryka Sienkiewicza w roku 1894. Nawet, jeśli ktoś przytomnie zauważy, że dziś u samych szczytów Kościoła mamy takich, co to im kością w gardle stoi Msza, która się odprawia po staremu…
Gdyby Połaniecki czytał O naśladowaniu Chrystusa słynnego średniowiecznego mistyka Tomasza à Kempis, to by się w swym odkryciu dodatkowo utwierdził, znalazłszy na kartach tegoż dzieła następującą konstatację: Jak szybko przemija chwała tego świata!
O quam cito transit gloria mundi… – nieuchronny koniec wieków średnich tchnął takim właśnie duchem. Powyższą frazę w roku 1409 włączono do rytuału papieskiej koronacji, by od Aleksandra V pozostała w użyciu aż do Pawła VI – ostatniego (jak na razie) namiestnika Chrystusowego, którego skronie zdobiła tiara z trzema koronami. Przez sześć stuleci i z górą pięćdziesiąt pontyfikatów podczas obrzędu intromisji orszak z niesionym w lektyce nowo wybranym papieżem zatrzymywał się, ażeby za każdym razem mistrz ceremonii mógł zapalić przed nim pęk konopi ze słowami:
– Sancte Pater, sic transit gloria mundi.
Ojcze Święty, tak przemija chwała tego świata. Jak ziele na polu, które dziś jest, a jutro do pieca będzie wrzucone (Łk 12, 28). Jak wszystkie filozofie i systemy…
A kalendarz liturgiczny niezmiennie kołem się toczy: Wszystkich Świętych, Adwent, Boże Narodzenie…
Kiedy Bóg się rodzi – moc truchleje. Zła moc, która w istocie żadną mocą nie jest, tylko sobie takie miano uzurpuje, gdyż prawdziwa moc wyłącznie w Bogu spoczywa i od Boga pochodzi. Ale choć ludzka moc dwoi się i troi, by nam przesłonić prawdę – przede wszystkim prawdę o samej sobie, że pomimo iż może triumfować przez krótką chwilę, ostatecznie padnie zgnieciona palcem Bożym (Łk 11, 20) – nie mamy się czego bać, bo liczniejsi są ci, co są z nami, aniżeli ci, co są z nimi (2 Krl 6, 16).
To ci, których miriady miriad i tysiące tysięcy (Ap 5, 11) w Świątyni Boga w Niebie (Ap 11, 19) uczestniczą w wiekuistej Mszy, która u Tronu Przedwiecznego po staremu i nieprzerwanie się odprawia. Niezliczone ich zastępy w ostatecznej potrzebie, na rozkaz Króla Wszechświata, ruszą nam w sukurs, gdy nas zostanie garstka. Dopóki jednak przed bodaj jednym ziemskim ołtarzem znajdą się dwaj albo trzej zebrani (Mt 18, 20) w Imię Pańskie, Msza po staremu będzie trwać – jako w Niebie, tak i na ziemi.