Dawno, dawno temu, na początku lat dziewięćdziesiątych, będąc młodym adeptem dziennikarstwa, przeprowadzałem wywiad z politykiem uznawanym za wschodzącą gwiazdę polskiej prawicy. Zacząłem od pytania, czy Polska może być mocarstwem, na co ów prawicowy polityk odparł, że jako katolikowi duch mocarstwowy jest mu zgoła obcy. Lol! – wypadało to skomentować wykrzyknikiem współczesnej młodzieży, jednak wtedy jeszcze nie znałem tego skrótowca. Więc tylko mi ręce opadły, podziękowałem za rozmowę i, kto wie, być może jestem autorem najkrótszego wywiadu w historii żurnalizmu. Ale ta krótka odpowiedź powiedziała mi więcej niż wszystko. A polityk ów do dziś cieszy się niesłabnącą estymą na prawicy…
Na początku drugiej dekady XXI wieku student politologii w zawziętej perorze płynącej z zatroskania o los naszej wspólnej Ojczyzny zauważył z naciskiem, że Polska jest małym krajem. Lol! – zareagowałem natychmiast, bo już wtedy znałem ów skrótowiec. Polska jest małym krajem?! Polska?! Małym krajem?!
Pod względem powierzchni Rzeczpospolita Polska lokuje się na ósmym miejscu w Europie (na czterdzieści sześć państw) i sześćdziesiątym dziewiątym miejscu na świecie (na sto dziewięćdziesiąt cztery państwa). To bardzo wysoko. Pod względem ludności zaś wypadamy jeszcze lepiej, znajdując się na miejscu siódmym w Europie i trzydziestym czwartym na świecie. Tymczasem jakoś tak się przyzwyczailiśmy (a może nas ktoś, i to od dawna, niepostrzeżenie przyzwyczaja?) do deprecjonowania własnego kraju na wszelkich możliwych polach. I chyba nie może być inaczej, skoro się naród sam dobrowolnie karmi sieczką mitów zamiast pożywną strawą prawdy?
A potem co teleturniej, to przeciętny Polak strzela nieprzeciętne byki z polskiej historii, geografii, kultury, ustroju, fauny, flory. Ortografię języka polskiego litościwie pomińmy milczeniem… W rozmaitych sondażach króluje wręcz historia alternatywna (powstanie styczniowe wybuchło podczas drugiej wojny światowej…) lub rozbrajająca nonszalancja (młodzian stojący na sopockim Monciaku, czyli ulicy Bohaterów Monte Cassino, na pytanie o bitwę, w której polscy żołnierze zdobyli znane wzgórze we Włoszech, odpowiada z pełnym politowania uśmiechem, że przecież nie było żadnej wojny polsko-włoskiej…). Lo-lo-lo-lol!!!
Jakże tu więc kochać tę Ojczyznę naszą, gdy się jej po katolicku życzy marnego losu? Albo gdy się jej praktycznie nie zna? Jak być z niej dumnym, gdy się o niej wie tak mało? Gdy się nie ma pojęcia, co było dawną stolicą Mazowsza; gdy się nie potrafi wymienić choćby połowy dopływów Wisły (o Odrze czy Bugu nawet nie wspominając); gdy się nie czytało siedmiu ósmych kanonu rodzimej literatury, a do wyliczenia znanych polskich kompozytorów czy malarzy wystarczą palce jednej dłoni…
Jakże tu tę naszą Polskę miłować, gdy się ma do niej nieustanny żal: a to że zbyt zaściankowa, a to zbyt kosmopolityczna; a to zanadto postępowa, a to ponad miarę zacofana; a to za niemiecka, a to że całkiem ruska… A jednak jest Ktoś, kto ten kraj i ten naród darzy gorętszym uczuciem, niż sobie on na to kiedykolwiek zasłużył. – Dlaczego nie nazywasz mnie Królową Polski? – zapytała Najświętsza Panienka starego jezuitę Giulia Mancinellego w dalekim Neapolu. – Polskę szczególnie umiłowałem – wyznał Jezus Chrystus prostej polskiej zakonnicy. – Z niej wyjdzie iskra, która przygotuje świat na ostateczne przyjście moje.
Jerzy Wolak
Artykuł został opublikowany w 79. numerze magazynu „Polonia Christiana”.