Od trzydziestu lat wiadomo, że zarówno Światowe Forum Ekonomiczne, jak i Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) przygotowywały się na wybuch pandemii. Miałem przywilej osobiście doświadczyć, jak to działa – mówi doktor Wolfgang Wodarg internista i pulmonolog, specjalista w zakresie zdrowia publicznego i medycyny społecznej, były przewodniczący podkomisji ds. zdrowia Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy, w rozmowie z Romanem Motołą.
Czym w istocie są preparaty reklamowane i rozpowszechniane jako szczepionki przeciwko COVID-19?
– Mamy do czynienia z eksperymentem na ludziach, możliwym do przeprowadzenia dzięki obecnej sytuacji. Pierwsza próba takiego eksperymentu nastąpiła, począwszy od 2015 roku, w odniesieniu do wirusa ebola.
Ten produkt jest bardzo atrakcyjny dla przemysłu farmaceutycznego. Jest tani i bardzo łatwo można go wyprodukować. Można też podawać go osobom zdrowym. Z punktu widzenia ekonomicznego to bardzo dobry pomysł. Z punktu widzenia zdrowotnego zaś te preparaty stanowią bardzo duże i niepotrzebne ryzyko. Nie ma żadnych wiarygodnych naukowych dowodów na to, że powodują łagodniejszy przebieg choroby.
Problem w tym, że skupiono się jedynie na wynikach tych badań, które uwzględniały wyłącznie uniknięcie infekcji koronawirusem. Pomięto zaś aspekt konsekwencji ubocznych.
Koncerny farmaceutyczne zawsze prowadzą narrację o względnej skuteczności tych preparatów. Informują nas, że wynosi ona rzekomo 95 procent. Jednak jeżeli trzeba zaszczepić 20 tysięcy osób po to, by uniknąć 140 infekcji, to absolutna skuteczność takiego preparatu sytuuje się na poziomie 0,7 procent.
Skąd bierze się pozorna jednomyślność „świata nauki” względem tych preparatów?
– Na początku „pandemii” miałem kontakt z toksykologiem, który zajmował się oceną ryzyka wpływu różnych preparatów medycznych na zdrowie i życie człowieka. Kiedy, jak przystało na naukowca, zaczął występować krytycznie wobec sposobu postępowania władz, w reakcji nastąpił nalot policji na jego mieszkanie i zajęcie jego dysków komputerowych. Znam lekarzy i naukowców, którzy stracili swoje stanowiska tylko z tego powodu, że wyrazili własne opinie w tej sprawie.
Tymczasem obowiązkiem naukowców jest powątpiewać we wszystko i zadawać niewygodne pytania. Obecnie jednak obserwujemy korupcję w świecie nauki. Zjawisko to może mieć dwojakie podłoże: albo wynikać z faktu przekupienia niektórych ekspertów, albo z ich lęku, obaw o karierę, a także wpływu polityków czy innych kręgów na tych naukowców.
Od trzydziestu lat wiadomo, że zarówno Światowe Forum Ekonomiczne, jak i Światowa Organizacja Zdrowia przygotowywały się na wybuch pandemii. Miałem przywilej osobiście doświadczyć, jak to działa. Byłem dyrektorem publicznej jednostki opieki zdrowotnej w Niemczech. Przez trzynaście lat kierowałem instytucją, której głównym zadaniem było czuwanie nad kwestiami epidemicznymi, czyli nad tym, by nie wybuchła jakaś zaraza.
Przez dziesięć lat byłem przewodniczącym i wydawałem ekspertyzy dla izb lekarskich, jakie aktualnie istnieje ryzyko wybuchu pandemii. Najpierw w odniesieniu do tak zwanej ptasiej grypy w roku 2005, następnie w przypadku „świńskiej grypy”. Z kolei jako poseł do Bundestagu miałem możliwość wyjazdu do Genewy, by zbadać tę sprawę i zadawać pytania.
Stwierdziłem wówczas, że w WHO panuje zinstytucjonalizowana korupcja. Światowa Organizacja Zdrowia służy interesom bądź to polityków, bądź kół gospodarczych. Znam osobiście Gro Harlem Brundtland, która była szefową WHO, oraz Margaret Chan, późniejszą dyrektor generalną tej organizacji. Miałem okazję badać i nagłośnić kulisy i powiązania dotyczące sprawy „świńskiej grypy”, a także zadawać pytania w tej kwestii na forum Rady Europy. Obecnie obserwujemy realizację planów, które uwidoczniły się już wówczas. Ta sytuacja się powtarza.
Jakie to plany?
– Opublikowana przez przewodniczącego WEF Klausa Schwaba książka pod tytułem Wielki Reset mówi między innymi o pewnym antagonizmie. Można tę sytuację zobrazować przy pomocy trójkąta. Na jego górze znajduje się globalizm, w drugim narożniku państwa narodowe, zaś w trzecim – demokracja. Te pojęcia nie są ze sobą zgodne i stanowią tak zwany trylemat. Globaliści chcą to teraz zmienić. Najważniejsza dla nich jest oczywiście globalizacja i to, w jaki sposób mogą osłabić demokrację oraz państwa narodowe. Sytuacji, w której mamy polityków dumnych z tego, że reprezentują własne kraje, nie da się z tym pogodzić.
Można to przezwyciężyć, wprowadzając w życie teorię opisaną przez Naomi Klein w książce Doktryna szoku. Społeczeństwa wprawia się w stan lęku przed terroryzmem bądź przed wojną albo właśnie przed wirusem. Wówczas takie wartości jak państwa narodowe czy demokracja łatwo odchodzą w zapomnienie. Kiedy panuje lęk, ludzie rozglądają się dookoła w poszukiwaniu ratunku, przywódcy, kogoś, kto ich wybawi.
Kto jest dzisiaj owym „wybawcą”?
– Rolę koordynowania narracji strachu spełnia dziś Komisja Europejska za pośrednictwem mediów. UE kontynuuje przekaz głoszący, że „pandemię” może pokonać tylko i wyłącznie poprzez masowe szczepienie ludzi.
Wcześniej narzędziem mającym wywoływać lęk w społeczeństwach był terroryzm. Ogromne zyski w tamtym okresie notowały tajne służby i prywatne formacje uzbrojone. Jednocześnie już wtedy do roli „wroga” ludzkości szykowano wirusy. Dlatego zinstrumentalizowano WHO. Wprowadzeni do tej organizacji przedstawiciele przemysłu farmaceutycznego zadbali, aby narracja strachu była kontynuowana, co wiązało się z licznymi gratyfikacjami finansowymi. Koncerny z tej branży mają ogromne doświadczenie we wpędzaniu ludzi w poczucie strachu. Już w przeszłości obserwowaliśmy, że kiedy chciały sprzedać jakiś swój lek na daną chorobę, to uprzednio nagłaśniano ryzyko z nią związane i wzbudzano panikę – po to, by ten specyfik lepiej się sprzedawał.
Globaliści oraz koncerny farmaceutyczne mają różne interesy, ale w kwestii kreowania powszechnego strachu ich cele są zbieżne.
Czy tylko oni zyskują na tej sytuacji?
– Nie tylko. Kolejną grupą, która korzysta na obecnej sytuacji, są środowiska gromadzące różne dane na temat ludzi – środowiska chcące o nas dużo wiedzieć. Kiedy się zna ludzkie geny – a test PCR umożliwia prowadzenie badań w tym kierunku – można ludziom wskazywać typy ryzyka zdrowotnego w związku z ich genami. A wtedy znacznie łatwiej sprzedaje się im kolejne produkty medyczne.
Również koncerny takie jak Google, Amazon czy Facebook chcą dokładnie znać ludzkie zapotrzebowania, by wiedzieć, co mogą im zaproponować. Dostosowują do tego swoją narrację. Pragną coraz więcej danych na nasz temat.
Interesem przyszłości będzie właśnie dostęp do informacji. Obecnie mamy do czynienia z wyścigiem po rozmaite dane biologiczne. Są one na wagę złota. Wszystkie takie kwestie jak certyfikaty odporności bądź dane dotyczące naszego stanu zdrowia, są skrzętnie gromadzone, bo jest na to zapotrzebowanie. Nasze geny są niezmienne, pozostaną takie na zawsze, stąd niektórym środowiskom zależy na dostępie do nich.
Czym różni się terapia genowa od szczepionki?
– Terapia genowa polega, choćby w przypadku noworodków z defektami polegającymi na braku genu, na podaniu go w zastrzyku. To modyfikacja, bez której te dzieci by nie przeżyły. DNA może być przepisane na RNA, a RNA może być przepisane na DNA – to jest jak odcisk stempla. Na przykład preparat produkcji Johnson and Johnson jest szczepionką DNA. Zastrzyki innych firm są szczepionkami mRNA.
W roku 2009 jeszcze o tym nie wiedzieliśmy, ale już wówczas pojawiły się patenty na wykorzystywanie preparatów genetycznych jako szczepionek. Lobby koncernów farmaceutycznych zadbało o zmianę (w tym samym roku 2009) definicji szczepionki. Obowiązująca dotychczas w niemieckim prawie farmaceutycznym definicja mówiła, że szczepienie polega na podaniu antygenu w celu zapobiegania chorobie. Wtedy zaś dodano po słowie antygenu dwa słowa: lub kwasów nukleinowych.
Z kolei na poziomie europejskim zmieniono definicję terapii genowej. Dotychczas polegała ona na podaniu do organizmu kwasów nukleinowych. Dodano sformułowanie: Tej definicji nie stosuje się w przypadku zapobiegania infekcji dróg oddechowych.
Ponieważ doszło do zmiany definicji i przemianowano terapię genową na szczepionkę, umożliwiło to przezwyciężenie naturalnego oporu społecznego przed przyjmowaniem preparatów terapii genowej. Fakt, iż tego typu modyfikacja nastąpiła już w roku 2009 świadczy, że do sytuacji, z którą mamy do czynienia obecnie, przygotowywano się już od dawna. W roku 2020 otwarto drzwi dla przemysłu farmaceutycznego.
Aby to wszystko umożliwić, potrzebna była „pandemia” i swego rodzaju nieformalny stan nadzwyczajny…
– Mówi się, że w związku z wybuchem „pandemii” nastąpiła sytuacja awaryjna i dlatego wszystkie środki ostrożności, które musiałyby zostać spełnione, wszystkie kryteria odnoszące się do medykamentów i produktów medycznych zostały zawieszone. Mówi się o badaniach teleskopowych, co w tym przypadku oznacza skracanie procedur. Normalnie preparaty przechodziły pierwszą, drugą i trzecią fazę badań klinicznych, po których następowało dopuszczenie do obrotu. Faza czwarta to obserwacja. Wcześniej mieliśmy badania na zwierzętach oraz toksykologiczne, sprawdzające wpływ preparatów na organizm. Musiały następować przed ich dopuszczeniem do użytku.
W przypadku „szczepionek” przeciwko COVID-19 badania na zwierzętach zostały przeprowadzone zaledwie w stopniu szczątkowym. Jedno z niewielu sfinalizowanych badań miało miejsce w Japonii. Naukowcy sprawdzali proces rozpadu nanocząsteczek znajdujących się w preparatach, u zwierząt. Znajdowano je praktycznie w całym organizmie, przede wszystkim w organach limfatycznych oraz narządach rozrodczych, w jądrach i jajnikach.
To bardzo zastanawiające, ponieważ jeżeli dochodzi do działania tego preparatu w tych miejscach, to pojawia się stan zapalny i następuje produkcja toksycznego białka S. Te wszystkie aspekty zostały zaciemnione – nikt nie zwraca na nie uwagi. Przedmiotem zainteresowania stało się tylko to, czy nie doszło do infekcji. Pozostałe aspekty pominięto.
Dziękuję za rozmowę.
Powyższy wywiad z dr. Wodargiem został opublikowany w 85. numerze magazynu „Polonia Christiana”.