Odbierz swój egzemplarz

Duże miasta promują auta elektryczne nie patrząc na mieszkańców

Drogie i niedostępne dla zwykłych zjadaczy chleba auta elektryczne nie będą dawały takich możliwości, jakie mają tradycyjne auta na dotychczas stosowane paliwa, w tym na ekologiczny gaz LPG. Szaleni promotorzy tzw. elektromobilności nie zważają na zagrożenia pożarowe i całkowicie nieekologiczny proces produkcji np. akumulatorów. Dlaczego więc tak mocno elity polityczne i kreatorzy opinii angażują się w walkę z motoryzacją, która wprost grozi recesją gospodarczą? Jeżeli nie chcesz upadku sektora transportowego, a w ślad za nim ogromnych problemów ekonomicznych i komunikacyjnych w skali kraju, włącz się w działania obywatelskiej inicjatywy „Nie oddamy miasta”. Jutro może być za późno!

Moda i/czy bezmyślność?

Praktyka wprowadzania niebezpiecznych – z punktu widzenia społecznego i gospodarczego – eksperymentów przez środowiska oderwanych od życia polityków i tzw. liderów opinii wynika najczęściej z faktu bezrefleksyjnego poddawania się modom lub wprost z powiązań z różnego rodzaju lobby. Ekologia czy ochrona zdrowia wydają się być dość łatwymi poletkami eksperymentów lub budowania maskujących prawdziwie intencje fasad.

Każdy, kto sprzeciwia się trendom, które wytyczane są odgórnie, może zostać okrzyknięty człowiekiem zacofanym lub działającym wbrew interesowi społecznemu… jak w przypadku odmowy szczepienia niesprawdzonymi medykamentami. Dzisiaj niby-postępowi ideologowie lansują elektromobilność, zwalczając tradycyjne auta, nie słuchając zastrzeżeń wobec aut elektrycznych przedstawicieli firm ubezpieczeniowych, zarządców garaży podziemnych, strażaków czy operatorów promów morskich, odmawiających wpuszczania na pokład samochodów nafaszerowanych trudnymi do gaszenia urządzeniami i materiałami.

Trend promowany wbrew niebezpieczeństwom

Podobnie jak minął zachwyt na elektrycznymi hulajnogami, uciążliwymi dla mieszkańców miast, dzisiaj mija zachwyt nad samochodami, które ładują się przez długi czas, a ich zasięg jest daleki od tego, jaki mają auta napędzane paliwami ciekłymi czy gazem LPG.

O co więc chodzi w tej batalii antymotoryzacyjnej? Sięgnijmy do specjalnie dedykowanego akcji „Nie oddamy miasta” i obronie normalności serwisu pod tą samą nazwą, gdzie czytamy:

„Wypychanie mieszkańców miast z miast, argumentowane tym, że człowiek tylko szkodzi w naturalnym środowisku to idea szalona, ale znajduje swoich wyznawców w kręgach decyzyjnych w Polsce i w Europie. Prawdziwym celem ich ataku jest prawo do powszechnej własności prywatnej, a walka z samochodami to tylko jedna z odsłon szerszej, antywolnościowej kampanii. Dzisiaj chcą oni odebrać szerokim kręgom społecznym prawo do posiadania samochodów w cenach dostępnych nawet dla ludzi mniej zamożnych. Obecne realia ekonomiczne sprawiają, że samochód elektryczny jest dostępny dla ludzi bogatych, przedstawicieli władzy i korporacji dysponujących dużym kapitałem, pozwalającym na uwzględnienie kosztów eksploatacji jako część kosztów uzyskania przychodów przez firmę. Jeżeli plany przeciwników własności prywatnej zostaną zrealizowane z naszych garaży i ulic znikną samochody dające nam dzisiaj komfort podróżowania w rodzinnym gronie.”

A gdzie ekologia?

Zastanawiając się nad tymi słowami i argumentami możemy nabrać pewności, że nie o czyste środowisko chodzi tym, którzy chcą produkować elektroauta z wykorzystaniem surowców wydobywanych z pogwałceniem wymogów ochrony środowiska naturalnego. Mamy prawo obawiać się, że auta elektryczne będą takim postępem w motoryzacji jak w „meblarstwie” zastąpienie krzeseł tradycyjnych krzesłami elektrycznymi.

Zdrowy rozsądek zwykłych ludzi jest jednak silniejszy niż nowo mowa połączona z nowo modą niby-ekologów. W Polsce, mimo wielomilionowych dotacji rządu, które już zostały wydane, nadal nie powstała fabryka „Izery”. Uzasadnienie tej sytuacji jest dość proste: rynek nie wypatruje z takim utęsknieniem polskiego auta elektrycznego, jak elity decydenckie, a państwowe spółki funkcjonują nieporównywalnie gorzej niż doświadczeni producenci z segmentu moto. Z zagranicy również dochodzą głosy, jak do elektromobilności podchodzą obywatele bogatych państw… Po informacjach o korzyściach ekologicznych z odejścia od paliw ciekłych (temat napędu gazem LPG jakoś nie jest podejmowany przez zwolenników elektrombilności) nadszedł czas na całościowe spojrzenie na tę dziedzinę motoryzacji. Zaczęto wgłębiać się w rodzaje materiałów używanych do produkcji elektroaut, w szczególności akumulatorów, i zastanawiać się nad źródłem pochodzenia energii elektrycznej, która też nie jest produkowana bez wpływu na środowisko naturalne. I wówczas pojawiło się pytanie o to, czy można postawić znak równości między elektromoblinością i ekologią….

Dajcie ludziom wybór

O kolejnej klęsce zwolenników elektromobilności czytamy m.in. na portalu „dlahandlu.pl”: „Producent samochodów z Monachium ogłosił niewypłacalność. Firma opublikowała oficjalny komunikat, w którym poinformowała, że złożyła wniosek o postępowanie ochronne w właściwym sądzie rejonowym. Dwa miesiące temu dane giełdowe wskazywały na ryzyko niewypłacalności producenta. Sono Motors zamierzała wprowadzić na rynek pierwszy samochód zasilany energią słoneczną. Ogłosiła jednak zakończenie swojego prestiżowego projektu samochodu solarnego Sion, co skutkowało likwidacją ok. 250 miejsc pracy. Firma nie była w stanie pozyskać wystarczającego kapitału od inwestorów, udziałowców ani poprzez finansowanie społecznościowe. (…) Prefinansowanie produkcji przez tysiące klientów jest teraz zgubą dla firmy, gdyż nie może ona zwrócić środków. Wiele osób w związku z niewypłacalnością musi teraz martwić się o swoje pieniądze. Chociaż wszyscy otrzymali dwuletni plan spłaty, do marca tego roku Sono Motors spłaciło tylko 1,7 z ok. 44 mln euro.”

Patrzmy uważnie, co wymyślają nowe elity w Polsce i w świecie. I nie czekajmy – trzeba reagować na szaleństwa póki nie jest za późno. O inicjatywach broniących normalności w naszym życiu będziemy regularnie pisać na naszym portalu. Zachęcamy też do włączenia się w akcję „Nie oddamy miasta”, która ma jednoczyć wszystkich, bo miasta powinny obyć otwarte dla każdego – czy będzie to mieszkaniec miasta czy wioski. To akcja sprzeciwu wobec decydowania przez polityków za ludzi odnośnie tego, czym mają jeździć. Decyzje te zmierzają do wymuszenia na nas zakupów drogich aut, albo … przesiadki się na rowery.

Nie dajmy więc przekształcać miast w warownie dostępne dla bogatych posiadaczy aut elektrycznych, wykluczające zwykłych ludzi, bo takie miasta szybko stają się pustyniami bez sklepów, restauracji czy szkół.

Powiedzmy razem „STOP!” szkodliwym eksperymentom wprowadzanym za nasze pieniądze. Taki jednoznaczny głos mieszkańców jest teraz możliwy dzięki ruchowi społecznemu „Nie oddamy miasta!”, który mobilizuje opinię publiczną w największych miastach Polski do sprzeciwu wobec tzw. stref czystego transportu i innych „wynalazków” spod znaku elektromobilności.

Poprzedni post
Następny post