Odbierz swój egzemplarz

Grzegorz Górny: Mędrca szkiełko i oko

Blisko trzy dekady temu światowej sławy badacz prof. Robert Kurland podjął decyzję, której waga przewyższa nawet osiągnięcie z 1970 r., zapisane w historii świata pod nazwą równania Kurlanda-McGarveya. O tym, jak wybitny fizyk żydowskiego pochodzenia drogą logicznego rozumowania doszedł do wniosku, że chrześcijaństwo jest prawdziwe i przyjął chrzest w Kościele katolickim, pisze na łamach „Polonia Christiana” red. Grzegorz Górny.

Profesor Robert Kurland zyskał sławę w świecie naukowym głównie z powodu swych odkryć dokonanych podczas badań nad jądrowym rezonansem magnetycznym. Ten specjalista w dziedzinie fizyki chemicznej, zajmujący się antymaterią, mechaniką kwantową i biologią molekularną, w roku 1970, mając trzydzieści dziewięć lat, ogłosił (wspólnie z drugim uczonym) równanie, które przeszło do historii jako równanie Kurlanda-McGarveya (od nazwisk obu naukowców). Wydawać by się mogło, że będzie to najbardziej doniosłe wydarzenie w jego życiu. Znacznie ważniejsze okazało się jednak nawrócenie badacza, do którego doszło w roku 1995.

Kto przeniósł kamień?

Robert Kurland urodził się w roku 1931 w amerykańskiej rodzinie pochodzenia żydowskiego. Chociaż wśród jego przodków było kilku rabinów, dorastał jako osoba niereligijna. W wieku trzynastu lat odmówił poddania się obrzędowi bar micwy, uznając, że udział w tym judaistycznym rytuale wchodzenia w dorosłość byłby z jego strony przejawem hipokryzji. Już wówczas ponad religię przedkładał naukę. Jego pasją były astronomia i biologia. Zachwycając się przyrodą, gdzieś podświadomie uważał, że nie może być ona dziełem przypadku, lecz musi mieć swojego stwórcę.

Ożenił się z katoliczką i wziął ślub w kościele, ale trzymał się z dala od religii. W nabożeństwach uczestniczył okazjonalnie, głównie podczas uroczystości rodzinnych, takich jak na przykład chrzty. Z czasem popadł w uzależnienie, o którym nie chce publicznie opowiadać. Postanowił zerwać z nałogiem i w wieku sześćdziesięciu lat poddał się programowi dwunastu kroków, wstępując do grupy samopomocowej. Tam stanął przed zadanym mu pytaniem, czy istnieje w jego życiu jakaś Siła Wyższa, która pomogłaby mu przerwać łańcuch uzależnień. Był skłonny uwierzyć w istnienie takiego Bytu pod warunkiem, że nie stanowiłoby to gwałtu na jego rozumie.

W tym czasie przez przypadek (wówczas myślał, że to zbieg okoliczności, ale dziś uważa, iż była to interwencja Ducha Świętego) poproszono go o przeczytanie książki Kto przeniósł kamień? Franka Morisona. Autorem owej publikacji był ukrywający się pod pseudonimem brytyjski pisarz Albert Henry Ross, który postanowił obalić biblijne relacje o Zmartwychwstaniu, jednak studiując opisy zawarte w Ewangelii, uwierzył w ich prawdziwość.

Kurlanda najbardziej po lekturze zdumiał fakt, że grono niewykształconych rybaków, poborców podatkowych i kobiet zdołało osiągnąć więcej niż uczeni przedstawiciele judaizmu, sprawiając, iż w stosunkowo niedługim czasie wiara chrześcijańska rozprzestrzeniła się w całym imperium rzymskim. Tę dynamikę – jego zdaniem – dało się wytłumaczyć tylko w jeden sposób: pierwsi wyznawcy Chrystusa musieli naprawdę spotkać Zmartwychwstałego. Jedynie tak silne doświadczenie osobiste mogło ich popchnąć do podjęcia misji, łącznie z gotowością oddania własnego życia.

Droga poznania rozumowego

Kurland rozumował następująco: jeżeli ktoś uwierzy w ewangeliczną opowieść o zmartwychwstaniu Jezusa, to dlaczego nie miałby uwierzyć w inne cuda? Skoro raz dopuściliśmy możliwość zawieszenia praw natury, jak w przypadku wskrzeszenia osoby zmarłej, to dlaczego mielibyśmy przekreślać taką możliwość w innych przypadkach, na przykład Eucharystii, czyli przemiany chleba i wina w Ciało i Krew Chrystusa? Podczas Mszy nie dochodzi zresztą do transformacji, czyli widocznej przemiany formy, lecz do transsubstancjacji, czyli niewidzialnej przemiany istoty.

Jego proces dochodzenia do wiary – jak podkreślał uczony – opierał się na racjonalnym rozumowaniu, bez żadnych wizji, głosów czy iluminacji. Droga nawrócenia biegła poprzez logiczną dedukcję, a nie przez doświadczenia mistyczne. Pomogła mu zwłaszcza lektura tego, co na temat cudów w Lourdes napisał laureat Nagrody Nobla w zakresie medycyny, doktor Alexis Carrell, który był zarówno bezpośrednim świadkiem uzdrowienia dwudziestojednoletniej Marie Bailey, znajdującej się w ostatnim stadium gruźlicy otrzewnej, jak i naukowcem badającym to niewytłumaczalne z lekarskiego punktu widzenia zjawisko.

Ten sam rozumowy charakter miała refleksja Kurlanda nad własnym stanem duchowym. Były bowiem takie momenty w jego życiu, gdy czuł w swoim wnętrzu, „w sercu”, obecność czegoś boskiego, transcendentnego wobec niego, nieobjawiającego się w formie obrazu czy głosu, czegoś niezdefiniowanego i nieuchwytnego, lecz jednak realnego. Działo się to niezwykle rzadko, zazwyczaj w podniosłych momentach wywołanych między innymi przez muzykę i śpiew, na przykład chorał gregoriański. To mu uświadamiało, że są takie dziedziny życia, na które nauka nie jest w stanie dać odpowiedzi. Nawet jeśli potrafi ona pokazać za pomocą rezonansu magnetycznego, które części mózgu są aktywne, gdy modlimy się lub kontemplujemy, to nie jest w stanie w pełni zrozumieć, co robi umysł podczas modlitwy lub doświadczenia mistycznego.

Fides et ratio

Powyższe przemyślenia doprowadziły Kurlanda do decyzji, by w wieku sześćdziesięciu pięciu lat wstąpić do Kościoła katolickiego. Po nawróceniu poświęcił się studiom nad relacjami między wiarą a rozumem. Ich efektem było między innymi wydanie książki Nauka versus Kościół. Jej podtytuł Prawda nie może przeczyć prawdzie pochodzi z przemówienia Jana Pawła II do Papieskiej Akademii Nauk z roku 1996. W pracy tej autor udowadnia, że nauka i religia nie muszą być ze sobą sprzeczne, lecz obie mogą być prawdziwe i komplementarne wobec siebie, ale na różnych poziomach poznania. Mottem jego publikacji mogłyby być inne słowa papieża-Polaka, zaczerpnięte z encykliki Fides et ratio, iż wiara i rozum są jak dwa skrzydła, na których duch ludzki unosi się ku kontemplacji prawdy.

Kurland twierdzi, że nic, co wiemy o świecie na podstawie empirycznie zweryfikowanych teorii naukowych, nie koliduje z nauczaniem katolickim. Tam, gdzie wydaje się, że taki konflikt istnieje, wynika on z teorii, które nie są weryfikowalne poprzez obserwacje i które w większości przypadków nigdy nie mogą być sprawdzone. Podobnie jest z wieloma teoriami kosmologicznymi, które próbują wyjaśnić powstanie wszechświata – są one nietestowalne, należąc bardziej do dziedziny „metafizyki matematycznej” niż nauk empirycznych.

Zdaniem Kurlanda istnieje takie podejście do nauki, które przyjmuje formę wierzenia religijnego, ponieważ uzurpuje sobie prawo do odpowiedzi na wszystkie egzystencjalne pytania człowieka. Ta fałszywa doktryna nazywa się scjentyzmem i jest złudzeniem, którego ofiarą padło wielu wykształconych ludzi w XIX i XX wieku. Tymczasem – jak pokazuje badacz w swej książce – nauka ma swoje granice, za które nie może wykroczyć, a poza którymi rozpościera się obszar filozofii i teologii. Według niego poznawać rzeczy możemy za pomocą logiki, testu empirycznego lub Objawienia. Żaden z tych sposobów nie wyklucza drugiego. Jak mówi uczony: Wiara, którą wyznajemy w Jezusa Chrystusa, jest równie dobrze ugruntowana w kategoriach dowodów empirycznych i wewnętrznej wiedzy, jak wiara, którą my jako fizycy mamy w to, co nauka mówi nam o świecie.

Kurland założył też w internecie swój własny blog Reflections of a Catholic Scientist, na którym omawia najważniejsze kwestie pojawiające się w związku z rzekomym konfliktem między nauką a wiarą, jak na przykład stworzenie świata z niczego (creatio ex nihilo), teoria ewolucji, istnienie duszy czy możliwość cudu. W swej pracy nie ukrywa, iż nie jest oryginalny w twierdzeniu, że nie ma wojny między wiedzą naukową a doktryną Kościoła. Podobnie uważali inni uczeni, których dorobek stanowi dla niego inspirację, jak na przykład francuski fizyk Pierre Duhem (1861–1916), amerykański kosmolog węgierskiego pochodzenia, a zarazem mnich benedyktyński Stanley L. Jaki (1924–2009) czy amerykański biolog Austin L. Hughes (1949–2015).

Cud sam w sobie

Dziś fenomen cudów nie nastręcza Kurlandowi jako człowiekowi nauki większych problemów. Ów brak trudności wynika z uświadomienia sobie faktu, że prawa natury nie są prawami nakazowymi, ale opisowymi próbami przedstawienia „matematycznego obrazu” naszego świata. Jest to powód – jak wyjaśnia – dla którego czasami teorie opracowane na podstawie wyników matematycznych, opisanych odpowiednio za pomocą pewnych praw, okazują się następnie fałszywe lub niewystarczające. Dzieje się tak wtedy, gdy zarówno wyniki matematyczne, jak i prawa je opisujące, nadal zachowują swą ważność, ale tylko w określonej sferze, podczas gdy tracą ją w innej. Tak jest na przykład w przypadku przejścia między mechaniką klasyczną a mechaniką kwantową lub między fizyką nierelatywistyczną a fizyką relatywistyczną.

Trzymając się tego paradygmatu, analogicznie można opisać zjawisko cudu. Jak pisze Kurland: Pierwszą cechą cudu jest to, że jest on związany z wiarą w Boga. Jest to akt lub znak pochodzący od Boga. (…) Bóg nie może sprawić, że dwa plus dwa będzie równać się pięć. Może jednak zagiąć przestrzeń tak, że suma kątów wewnętrznych trójkąta nie będzie wynosiła 180. Innymi słowy: Bóg może uczynić możliwym to, co logiczne, lecz jednocześnie trudne. Nie może jednak uczynić możliwym tego, co na płaszczyźnie logicznej jest niemożliwe.

Za słynnym fizykiem Eugenem Wignerem, laureatem Nagrody Nobla z 1963 roku, Kurland powtarza, iż największym rodzajem cudu samego w sobie jest matematyka. Swym niewierzącym znajomym zadaje pytanie: jak to możliwe, że tak czysto racjonalny instrument, jakim jest matematyka, służy nam do opisu świata, który istniał długo przed zaistnieniem ludzkiego rozumu? Jak to jest możliwe, skoro ludzki rozum miał, według nich, wyłonić się zupełnie przypadkowo z tego samego świata?

 

Grzegorz Górny – reporter, eseista, publicysta, reżyser, producent filmowy i telewizyjny. Obecnie stały komentator tygodnika „Sieci” i portalu wpolityce.pl. Prezes Stowarzyszenia Trójmorze.

Artykuł został opublikowany w 88. numerze magazynu „Polonia Christiana”.

Poprzedni post
Następny post